piątek, 12 sierpnia 2011

"To ty dajesz moc demonom, które zwalczasz..."

           Cytat jak cytat. Miałam dać sobie spokój, ale już któryś raz z rzędu na ten właśnie cytat natykam się w kontekście literatury fantastycznej, samego jej tekstu lub jej namiastki. Mniejsza w tym momencie o to, jakiej, przemilczmy to litościwie. Cytat jest z pozoru ładny i głęboki, ba, klimatyczny i pewnie dlatego tak popularny wśród fantastów różnej klasy. Irytuje mnie jednak, dlatego postanowiłam powtórzyć tutaj to, co napisałam na jego temat już dawno temu w całkiem innym miejscu sieci (które, nawiasem mówiąc, nie wiem, czy w ogóle jeszcze istnieje, ale mniejsza o nie).


„To ty dajesz moc demonom, które zwalczasz”. Brzmi - jak się rzekło - ładnie, klimatycznie i z pozoru głęboko. Ale ja pozorów nie lubię, jak na złośliwą wiedźmę przystało, jestem ciekawska z definicji i dociekliwa z natury i lubię czepiać się szczegółów. Toteż zaczęłam się zastanawiać, co też cytat ów znaczy. I jakoś wnioski mi się średnio spodobały. Bo moje wiedźmie wnioskowanie, skromnie wspierające się na Arystotelesowym, wygląda mniej więcej tak: ty dajesz moc demonom, które zwalczasz… zatem:
a) po cholerę im ją dajesz? Przestaniesz dawać, to nie będziesz musiał się męczyć zwalczając;
b) to twoje zwalczanie (taki pośrednio wniosek można z tego zdania wysnuć) powoduje przyrost mocy u demonów, więc przestań je zwalczać, to przestaną rosnąć w siłę.
Wniosek a) implikuje skrajną głupotę adresata cytatowego przekazu. Wniosek b) jest jeszcze bardziej kłopotliwy. Jeśli przyjmiemy, że to zwalczanie demonów zwiększa ich moc, to dochodzimy do tego, że: mniej zwalczania = mniej mocy demonów. To z kolei oznaczałoby, że autor cytatu namawia jego adresata do zaniechania walki, poddania się, co już za szczytne, dobre i chwalebne nie może zostać uznane. Zwłaszcza, że jak się adresat podda, to zapewne demony przed spadkiem mocy zdążą go utrupić. Mamy więc błędne koło, tudzież rozważania o sensowności drapania się w nogę przez but, jak mój promotor zwykł był mawiać. 
Ergo: należy uważać, jakie cytaty się wybiera i zastanowić się czasem czy pod ich ładnym wierzchem jest w istocie jakiś sens. I tak, wiem, że to cytat z Anthony’ego de Mello. Co tylko pokazuje, że jezuitom nie należy bezgranicznie wierzyć, Arystoteles i jego logika zwykle okazują się bardziej wiarygodni. 

środa, 10 sierpnia 2011

Poranek


Pościel wciąż ciepła od miłości
pachnie tobą
przeciągam się, goniąc za marzeniem
sen i jawa, jawa i sen
splecione w namiastce życia.

Wykradzione chwile
pocałunków wypalonych na mej skórze
z innych światów, z innych żyć
niewypowiedziane słowa,
które nie mogą zmienić nic.

Pościel już chłodna bez miłości
wciąż pachnie tobą
nie daje mi spać, nie pozwala śnić,
choć tylko we śnie świt nie nadchodzi
i nie musisz wyjść.

wtorek, 5 lipca 2011

Piętnastka

Teleportuję się. Znikam. Znów uciekam...? Może trochę - od rzeczywistości. Na dwa tygodnie przenoszę się do XV wieku. Nie jest to co prawda wiek X, ale też miło. I żeby nie było - nie, nie zabieram laptopa z internetem. Ani komórki. Jak historia, to historia, nie? I jak odpoczynek, to odpoczynek :).

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Bezczelna autopromocja

Czyli mały przerywnik na małą prywatę ;).

Jeśli ktoś jest zainteresowany, to proszę zerknijcie na link, który umieściłam po prawej stronie. Prowadzi do bloga hafciarskiego, który prowadzę z przyjaciółką i w którym chwalę się oraz popisuję jedną z moich pasji ;).

niedziela, 19 czerwca 2011

Proud to be Pagan... czyli Spis Powszechny

Na wstępie muszę przyznać, że nie jestem fanką akcji w rodzaju spisu powszechnego czy innych form liczenia pogłowia i zaglądania obywatelom do garnków (no dobrze, mieszkań). W końcu, jak powszechnie wiadomo, te dwa tysiące lat temu z okładem też pewna władza na podobny pomysł wpadła i nic dobrego z tego nie wyszło. Początkowo więc zastanawiałam się, jakby się tu jakoś cichcem przemknąć i wymknąć, nie dać się spisać. Potem zaczęła nas władza straszyć grzywną za podobne pomysły. A potem ruszyła kampania społeczna (hehe) na różnych forach i w różnych środowiskach pogańskich, żeby jak najszerzej zaznaczyć swoją obecność, zaistnieć statystycznie, słowem: "Poganie jednym głosem". 

Idea, by poganie różnych ścieżek w pytaniu o wyznanie deklarowali wspólną etykietkę "poganin" spodobała mi się z kilku powodów. Po pierwsze, istotnie jedyna to szansa, żeby zaistnieć choćby jako jakiś promil (o procencie, obawiam się, na razie możemy zapomnieć) wyróżnialny i zwarty, który może nie do końca jest świadomy, czym jest, ale za to przynajmniej bardzo dokładnie wie, czym na pewno nie jest (KRK, ani agnostykami, ani ateistami, itp.). Po drugie, byłaby to jakaś szansa policzenia ilu nas, z różnych ścieżek, rzeczywiście jest. Przekonania się, czy mimo różnic potrafimy dostrzec ten nadrzędny wspólny mianownik, nadrzędne "wspólne dobro" i zjednoczyć się chociaż na tą chwilę, chociaż tylko na papierze, by właśnie zakłuć w oczy KRK oraz urzędników, którzy wszystko zawsze wiedzą najlepiej. Po trzecie, jak już pisałam na tej szpalcie z prawej strony, ja mam zawsze problem z jasnym i kategorycznym określeniem, kim to ja właściwie jestem. "Wredna i złośliwa zołza" podobno pasuje najlepiej, ale nie jest to również szczególnie precyzyjne określenie religijne. 
Jak z każdą ideą - gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie. Środowiska i fora natychmiast podzieliły się na zwolenników wspólnej łatki "poganin", zwolenników grupowych partykularyzmów (chyba głównie rodzimowiercy słowiańscy, chociaż i moja znajoma wiccanka ostro gardłowała za precyzyjnym samookreśleniem), takich, co to nie chcą się spisać w ogóle i takich, którzy zrzędzili, że to obojętne, bo i tak przy podsumowaniu wyników wrzucą nas, wszystkich pogan, do dwuprocentowego wora "inne" razem ze świadkami jehowy, scjentologami i Bogowie wiedzą, kim jeszcze.
A potem okazało się, że pytanie o religię w ogóle występuje tylko w znikomej ilości kwestionariuszy i cała dyskusja jakby straciła na żywotności i - pozornie - na sensowności.
Do momentu, kiedy ktoś wczytał się w kwestionariusz i wpadł na genialny w swej prostocie pomysł. 

W każdej wersji kwestionariusza po pytaniu o narodowość jest pytanie, czy delikwent poczuwa się do więzi z jeszcze jakąś wspólnotą narodową lub etniczną. I tutaj - trza im to oddać - okazało się, że głównie właśnie rodzimowiercy słowiańscy wpadli na to i uznali za słuszne, ważne i potrzebne, w tym właśnie pytaniu wpisywać "rodzimowiercy słowiańscy" lub konkretną grupę do której należą (ba, gdzieś nawet artykuł już na ten temat widziałam) lub "poganie" (kilka znanych mi osób z innych ścieżek też tak zrobiło), ba, można nawet podać kilka po przecinku. Genialny sposób na ominięcie braku pytania o wyznanie i na statystyczne zaistnienie. 
Rzecz jasna, też go wykorzystałam, zdążywszy jeszcze spisać się samodzielnie przez internet. Ale ci, co nie zdążyli i będą musieli rozmawiać z rachmistrzem, też mogą to uczynić, do czego bardzo, bardzo zachęcam. I doprawdy, mniej ważne, czy ktoś poda tylko "poganie", czy "poganie europejscy", czy po przecinku doda "rodzimowiercy słowiańscy", "wiccanie", "asatryjczycy", "helleniści" i tak dalej i dalej. Ważne, żeby podać. Żeby zaistnieć. 

Oczywiście, zaraz pojawią się głosy z serii "ale właściwie po co?". A po to, żeby pokazać, że nam zależy. 99% katolików, którzy nie dostaną pytania o wyznanie, oleje sprawę i nic nie poda, bo im to obojętne. Pokażmy, że nam, poganom, nie jest to obojętne, że nam zależy, że - wreszcie - mamy cywilną odwagę zadeklarować się jako poganie, dowolnej ścieżki. Że mamy odwagę wystąpić z tego "katolickiego-z-przyzwyczajenia" mainstreamu. Tylko martwe ryby płyną z prądem, moi drodzy. Pokażmy, że my, poganie, żyjemy i mamy się dobrze. Dajmy urzędnikom do myślenia, pokażmy im, że muszą nas zacząć traktować poważniej, niż jako dziwną egzotykę, a może w następnym spisie pojawi się szerzej pytanie o wyznanie? I może następnym razem z marszu do wyboru będzie opcja "poganin" (czy "rodzimowierca" czy cokolwiek, co pozwoli nam się wypowiedzieć), a rozmowy przedstawicieli różnych środowisk pogańskich z GUSem (i różnymi innymi urzędami) będą bardziej owocne niż przed tegorocznym spisem. 

I zaraz ktoś powie: "mądrzy się, bo się spisała przez net, a to łatwiej niż przez rachmistrza". Owszem, łatwiej. Na pewno łatwiej psychicznie, choć dla mnie ważniejsze były kwestie czasowe i moja uchwytność w domu. Ale nawet ci, którym przyjdzie stanąć oko w oko z rachmistrzem, mogą udzielić takiej odpowiedzi na to pytanie. 
Po pierwsze, pamiętajcie, że rachmistrz nie może ani narzucać, ani kwestionować waszych odpowiedzi. On ma je tylko zanotować, ale odpowiedzi są WASZE.
Po drugie, pytanie, o którym mowa, jest sformułowane w taki sposób, że przez moment zastanawiałam się, czy też nie dopisać tam "Indian Navajo" i "Azteków" chociażby (nie, nie dopisałam, bo nie to było ważne). Nie jest to pytanie o weryfikowalny stan faktyczny genetycznego czy innego takiego powiązania z jakimś etnosem. Jest to pytanie o POCZUWANIE się do więzi z jakąś grupą etniczną lub narodową. A poczucie, jak wiadomo, z definicji jest subiektywne, indywidualne i niemierzalne. Jeśli poczuwam się do więzi z jakąś grupą (pomienieni Aztekowie chociażby), bo np. szanuję, cenię tę kulturę, jej wytwory, tych ludzi itp., to taka moja wolna wola i moje niezbywalne prawo, którego nikt mi nie może odebrać ani zabronić, nawet sami Aztekowie, hehe. Więc jeśli poczuwam się do więzi z poganami, czy wyznającymi rodzime religie europejskie, czy innymi, to taka moja wolna wola i moje prawo i mam prawo tak odpowiedzieć w tym pytaniu.
Po trzecie, nawet jeśli trafi wam się problematyczny rachmistrz, który powie, że np. rodzimowiercy czy wiccanie nie są grupą etniczną, to z pomocą przychodzi mój ukochany zawód wyuczony (niestety, obecnie niewykonywany, ale cóż...) czyli antropologia kulturowa vel etnologia vel etnografia. Owszem, może i rodzimowiercy, wiccanie czy poganie nie są grupą narodowościową, ale są (no dobrze, by być precyzyjnym na nasz wewnętrzny użytek "mogą być uznawani za") grupą etnokonfesyjną (w sumie najłatwiej i najlepiej pod to określenie podpadają rodzimowiercy, ale inni też mogą się nim posłużyć), a więc - w pewnym sensie - rodzajem grupy etnicznej. I niech się pan rachmistrz odbimba, tudzież się dokształci, jeśli o takowej nie słyszał. Krótka piłka.

"Ale to trudne z psychologicznego punktu widzenia, tak dyskutować na ten temat z obcym człowiekiem..." - ktoś może powiedzieć. Owszem, dla niektórych stanięcie w opozycji do głównego nurtu społeczeństwa i zadeklarowanie głośno swojej odmienności pod jakimkolwiek względem może być trudne. Ale pogaństwo (dowolnej ścieżki), to nie religia dla zahukanych i potulnych niewolników, jaką w swych początkach była dominująca religia monoteistyczna. Pogaństwo to trudna droga, chyba nie sądziliście, że będzie inaczej? Siła jest lepsza od słabości, a odwaga od tchórzostwa.

sobota, 4 czerwca 2011

Zbierając odłamki

Kiedyś uważałam, że moje życie nie może się rozsypać, rozpaść na kawałki, które rozpadają się z kolei na coraz mniejsze okruszki. Potem sądziłam, że to nic, że mogę jeszcze zatańczyć na tych odłamkach, na które rozpadł się mój świat. Teraz wiem, że jedyne, co mogę zrobić, to pozbierać te okruszki, złożyć i posklejać ile jeszcze da się z nich ocalić i iść dalej. Teraz więc zabieram się do tego sklejania. Poraniona, potłuczona, wciąż trochę rozbita, odbudowuję powoli to, co zwykło się nazywać własnym życiem, dla siebie, nie dla innych. Może bardziej smutna, może trochę zgorzkniała, może i samotna, ale wolna. Nadrabiam zaległości. Wracam do tego, z czego musiałam zrezygnować, bo tak było trzeba. Łapię z powrotem wiatr w żagle. Wracam do siebie. Trochę mi to jeszcze zajmie.

Bardzo długo cisza była na tym blogu. Ale on nigdy - z założenia - nie miał być dziennikiem, czy nawet pamiętnikiem. Raczej miejscem, zakątkiem właśnie, takim przykurzonym zakamarkiem, gdzie gromadzić będę trochę przemyśleń i obrazków, które wydają mi się sensowne, a może nawet ważne.

Chociaż więc na blogu długo nie działo się nic, to w moim życiu w tym czasie działo się wiele. Pożegnałam kilka bliskich osób. Zawiodłam wiele osób, żeby nie zawieść tych najważniejszych, a i tak okazało się, że to zbyt mało. Nie oszuka się czasu, nie wygra się z przeznaczeniem i niestety czasem nadzieja to zbyt mało, by pokonać chorobę. Dostałam kilka szans, które zmarnowałam, bojąc się podjąć decyzję. Straciłam sporo złudzeń. Popełniłam kilka starych błędów. Chciałam za bardzo i zależało mi zbyt mocno. Paradoksalnie, to czasem gorzej, niż gdy człowiek stara się za mało.
Przyjaźń, o której poprzedni wpis się kilku osobom tak podobał, przetrwała tę serię prób jako jedna z niewielu rzeczy. Okazało się zresztą, że przyjaźń to wszystko, co jest nam dane. Tylko i aż. Partnerzy przychodzą i odchodzą, przyjaciele zostają. To czasem bardzo dużo, o wiele więcej, niż mogłabym oczekiwać.