poniedziałek, 30 sierpnia 2010

O kolorach

Zasadniczo jestem typem wiedźmy, która na pytanie o ulubiony kolor bez wahania odpowiada "czarny". I nie, żadnych inklinacji satanistycznych to w moim przypadku nie ma, bo do satanizmu niemal równie mi daleko, co do chrześcijaństwa. Ot, inny system po prostu. Nawet z tym, że lubię "ciężką" muzykę niewiele to ma wspólnego. Bo znam innych "metali", którzy ubierają się we wszystkich barwach tęczy i znam towarzystwo chodzące w czerni, a słuchające reggae, więc uproszczeniom powiedzmy "stop". Ot, w czerni mi zwykle dobrze, dobrze się też w niej czuję, jest elegancka kiedy trzeba i luzacka, kiedy można, pasuje do wszystkiego, tak jeśli idzie o inne barwy, jak i o okazje, i tak dalej i dalej. Ale jakby się tak przyjrzeć, to czarną mam właściwie tylko "bazę", a cała reszta jest zależna od tego, na jaki kolor aktualnie mam "fazę". Bo kolorowe gusta przychodzą do mnie falami.

Miałam ci ja kiedyś fazę na fiolet we wszelkich odcieniach: od zgaszonej lawendy, przez wściekłą fuksję, po głębokie śliwki i bakłażany. Jakoś tak koło zeszłej zimy to było. I do dzisiaj z szafy wypadają mi na głowę, usiłując mnie zamordować, lawendowe bolerka, śliwkowe golfiki i wielkie, grube, ciepłe bakłażanowe swetrzyska. Że o stadach czapek, szali, rękawiczek, toreb i butów we wszelkich innych odcieniach tej barwy nie wspomnę. 

Była też faza niebieskiego i znowuż w całym jego spektrum: od rozmytych błękitów i spranego jeansu, przez lazur i nasycone indygo do ciemnych granatów. To było latem. Właśnie upycham na pawlacz mrowie niezapominajkowych sukienek, spranych rybaczek, lazurowych klapek i torebek oraz indygowo-granatowych apaszek. A z komody wysypują się sterty turkusowych i zwyczajnie niebieskich kolczyków, korali, pseudoperełek i bransoletek.

A teraz... A teraz czuję już jesień w powietrzu. Pani Pogoda coraz częściej raczy mieć nas w d..., znaczy w nosie. Słońca coraz mniej. Zieleni także. I właśnie na zieleń mam fazę teraz. Zaczęło się niewinnie, od zgniło-zielonej tuniczki, kupionej okazyjnie, na wyprzedaży w całkiem markowym sklepie, za cenę taką, że trzy razy sprawdzałam, czy aby nie brakuje tam zera albo dwóch. No bo żeby pełnowartościowy, nowy ciuch z lnu 100% miał cenę jednocyfrową? Potem okazało się, że ukochany dwa lata temu sweter, który uznałam dawno za "zaginiony w akcji" odnalazł się był u rodziców. Oczywiście - zielony, w takim zgaszonym sosnowym odcieniu. I nagle wypełzła z szafy oliwkowo-zielona koszula. I nabyłam w Hong Kongu (niech żyje eBay) kolczyki z zielonym onyksem. A dziś dokupiłam w Sąsiednim-Wielkim-Mieście korale... Zielone rzecz jasna, z wszystkimi niemal odcieniami tej barwy. I buty mierzyłam, bo takich właśnie jesiennych mi akurat brakuje, a w glanach nie zawsze iść wypada i nie zawsze się da. Żadnych nie kupiłam, bo wszystkie były jakieś "nie takie". Ale... ale zdałam sobie sprawę, że wszystkie siedem par było... zielone.

Czy ten post zmierza do czegoś, prócz wykazania mojego niezdecydowania i przedstawienia listy zakupów? A owszem, a przynajmniej tak mi się wydaje. 

"Magia" kolorów obok magii kryształów, run i nieśmiałego zielarstwa była zawsze jedną z tych dziedzin, które mnie interesowały. A dlaczego napisałam "magia" - w cudzysłowie właśnie? Bo bardziej niż o magię jako taką, chodzi w tym raczej o aurę, o energię każdego koloru, każdej barwy, bo każda, w inny sposób odbijając światło, inny rodzaj i siłę energii emituje. I nikt mi nie powie, że jest to bez wpływu na nasze samopoczucie, bom sama na sobie wielokrotnie odczuła, że wpływ ma. Może jestem osobą szczególnie wrażliwą na takie sprawy, na pola energetyczne czy organizmów żywych, czy przedmiotów, kolorów, zjawisk. Cóż, niektórzy są nadwrażliwi na pogodę. Ot, taka cecha organizmu.

Ale wracając do energii kolorów. 
Fiolet symbolizuje i zarazem wzmacnia, potęguje kreatywność, wyobraźnię, inwencję twórczą. I zgadza się - tego potrzebowałam zimą zeszłego roku, z przyczyn czysto zawodowych. 
Niebieski to odpowiedź na stany lękowe, stresy i zmartwienia. Chłodny kolor wycisza, łagodzi. Niebieski wzmacnia też poczucie bezpieczeństwa, skłania do ufności (nie bez powodu reklamy wielu firm są utrzymane w niebieskiej kolorystyce), podbudowuje pewność siebie. I nie bez powodu latem podświadomie chciałam otaczać się wszystkimi odmianami tej barwy. To na początku lata dowiedzieliśmy się o chorobie mojego taty, to wtedy było mi najtrudniej się z tym mierzyć i sobie radzić, najbardziej panikowałam, byłam wprost przerażona. Moja podświadomość, albo też moje małe, ale czasem rozsądne demonki w głowie zażądały niebieskiego na uspokojenie, na wzmocnienie walącego się w gruzy poczucia bezpieczeństwa i ufności. 
A zieleń? Zieleń to kolor nadziei - to oczywiście pierwsze skojarzenie. Zieleń to życie, zdrowie, siły witalne i nadzieja na nie właśnie. Na wiosnę, na odrodzenie. Przyrody i życia. Bo tego właśnie - pozytywnego myślenia i nadziei najbardziej mi, nam, teraz potrzeba. Ponadto... ponadto zieleni dokoła już coraz mniej i stąd na pewno też moja potrzeba, by zatrzymać ją obok siebie, gdy znika już z drzew i trawy.

Bo dzisiaj po raz pierwszy poczułam zmianę w powietrzu.  
Zapachniało powiewem jesieni... 
 I dlatego podzielę się dzisiaj z wami utworem pisarza, którego lubię bardzo (acz nie bezkrytycznie) z książki, którą wielbię i filmu, który zasadniczo niezbyt mi się podobał ;). Filmik nie mój niestety, ot znaleziony na YT.

6 komentarzy:

  1. Ale fajnie się Ciebie czyta, wielką frajdę mam wpadając tutaj:))) Hmm też przez pewien czas przechodziłam fazę koloru niebieskiego - w sumie przez kilka lat... muszę się zastanowić nad tymi wszystkimi kolorami, bo teraz np. ukochałam sobie ostrą czerwień pewnej bluzy - kolor, którego 10 lat temu za nic w świecie bym nie wdziała

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki ;).
    Czerwień... - krew, kobiecość i jej świadomość, uczucie, pasja, ale też odwaga, determinacja i asertywność... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A u mnie, i to już od kilku lat, jest tylko zieleń we wszystkich, możliwych odcieniach. Na meblach, dywanach, kotach, że o ciuchach nie wspomnę... Przechodziłam fazę niebieskiego, ale na moje szczęście jest dla mnie kolorem szalenie nietwarzowym :) Nie mniej jednak- zawsze gdy wybierałam się z moimi Wiedźmami do lasu i prosiłam je o ubranie się w jednolity kolor, to wszystkie trzy szeregiem stawały o wyznaczonej porze ubrane w najmroczniejszą czerń :)
    Z chęcią jednak pogrzebałabym w Twoich fioletowych skarbach- ładnie się z zielenią komponują ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja w Twoich zielonych ;))). Ale coś w tym jest, fiolet jest właściwie taką łagodniejszą czernią w tym sensie, że do wielu różnych barw pasuje. Albo na zasadzie kontrastu, albo dopełnienia w detalach właśnie, a daleko nie każdy kolor tak ma.

    OdpowiedzUsuń
  5. Sigridr a znasz tego ebooka?
    http://www.ebooki.jelcyn.com/inne-nietypowe-tajemnicze-./sekrety-kolorow.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Z dumnie wypiętą piersią dołączam do wielbienia książki.

    "- Mam wielkie ślepia, by cię dobrze widzieć! - zawrzasnęło żelazne wilczysko. - Mam wielkie łapy, by cię nimi chwycie i objąć! Wszystko mam wielkie, wszystko, zaraz się o tym przekonasz dowodnie. Czemu tak dziwnie mi się przypatrujesz, mała dziewczynko? Czemu nie odpowiadasz?
    Wiedźminka uśmiechnęła się.
    - Mam dla ciebie niespodziankę."
    Pani jeziora

    OdpowiedzUsuń